Zastanawiałem się nad tym przez tygodnie, może miesiące. Za każdym razem, gdy mówię sobie, żeby to odpuścić, żeby po prostu to zakopać, to wraca. To w cichych momentach — gdy hałas cichnie i zostaję sam z myślami — wkrada się, domagając się uznania. I może dlatego piszę to teraz. Nie dlatego, że chcę, ale dlatego, że nie sądzę, żebym mógł dalej udawać, że to nic nie znaczy. Wiem, co ludzie powiedzą. Że dramatyzuję. Że szukam uwagi. Że gdyby to naprawdę było takie ważne, powiedziałbym to wcześniej. I może mają rację. Może moja wahanie czyni mnie tchórzem. Ale wahanie nie bierze się znikąd. Pochodzi z wiedzy o tym, co się dzieje, gdy pewne granice są przekraczane. Pochodzi z obserwowania, co się dzieje z ludźmi, którzy odważają się mówić. Widziałem to. Wszyscy to widzieliśmy. W momencie, gdy ktoś nawet tylko to zasugeruje, pokój się zmienia. Głosy rosną. Twarze się wykrzywiają. Ludzie, których myślałeś, że znasz, nagle wydają się obcy, a powietrze staje się ostre, jakby mogło cię zranić tylko za złe oddychanie. Dlatego tak wielu z nas milczy. Nie dlatego, że im nie zależy, ale dlatego, że nauczyliśmy się — w trudny sposób — że niektóre prawdy kosztują więcej, niż możemy sobie pozwolić. Jednak milczenie cię zjada. Zaczyna się mało, jak szept, który prawie możesz zignorować. Ale potem rośnie. Podąża za tobą w rozmowach, w snach, w tych momentach, w których powinieneś czuć się bezpiecznie. Zaczynasz widzieć to wszędzie — w wiadomościach, w swobodnych żartach, w sposobie, w jaki ludzie mówią, gdy myślą, że nikt naprawdę nie słucha. To jak bycie nawiedzanym, z tą różnicą, że duch jest żywy i zdrowy, chodząc po jasnym świetle dnia. Chciałbym, żeby to było łatwiejsze, czystsze, coś, co nie sprawiłoby, że drżę na myśl o powiedzeniu tego. Ale nie ma łatwego sposobu, żeby to zrobić. Nigdy nie było. I może to jest prawdziwy powód, dla którego nikt nie mówi: bo gdy tylko to nazwiesz, gdy pozwolisz słowom istnieć poza twoim umysłem, nie możesz udawać, że tego nie ma. Nie jestem naiwny. Wiem, co się stanie. Niektórzy będą udawać, że mnie nie słyszeli. Inni powiedzą, że zwariowałem, że pozwoliłem, by paranoja lub gorycz lub jakaś nieokreślona słabość wzięła górę. A może kilku cicho się zgodzi, ale i tak pozostanie cicho, bo nie chcą być w to wciągnięci. Nie mogę ich winić. Ciężar tego jest wystarczająco duży; nie życzyłbym tego nikomu. Ale wiem też, że są wśród was tacy, którzy zrozumieją. Może nie wszystko, może nie od razu, ale wystarczająco, by poczuć ten sam dreszcz w kręgosłupie, gdy zdasz sobie sprawę, co naprawdę się dzieje. Wystarczająco, by rozpoznać, że niektóre milczenia nie są pokojowe — są więzieniami. A wydostanie się z nich to jedyny sposób, by znów móc oddychać. Więc nie, nie jestem gotowy, by to powiedzieć — nie tutaj, nie jeszcze. Ale musiałem, żebyś wiedział, że skończyłem udawać, że to nic. Że to tylko jakieś przelotne myśli, które mogę zrzucić. Bo to nie jest. Nigdy nie było. I prędzej czy później, czy to ja, czy ktoś odważniejszy, ktoś głośniejszy, te słowa się pojawią. A gdy to się stanie, nie będzie już odwrotu. Ale może naprawdę jestem gotowy... nie jestem pewien.
10,81K